KULTURA DOSTĘPNA: Nic nie jest oczywiste
il. Markos Zouridakis, "Family landscapes", CC BY-NC-ND 2.0 DEED

KULTURA DOSTĘPNA: Nic nie jest oczywiste

Błażej Strzelczyk

Społecznicy pracujący z osobami bezdomnymi lubią powtarzać, że z bezdomności wychodzi się nie do rzeczy, tylko do relacji. Dostęp do kultury dla osób bezdomnych jest tak samo ważny jak prawo do godnego mieszkania

Jeszcze 4 minuty czytania

Najniższy próg wejścia mają literatura, gry karciane i krzyżówki panoramiczne. Okazało się to przy okazji przypadku pana Zdzisława, po którym zaczęliśmy sprzątać kilka godzin po pogrzebie. Umarł nagle, w łóżku, podczas snu. Kilka lat wcześniej amputowano mu lewą nogę. Nogawka spodni garniturowych, w które ubrali go po śmierci pracownicy zakładu pogrzebowego, w trumnie zawinęła się niefortunnie tam, gdzie powinno być kolano. Zdzisław był przeciętnym mieszkańcem schroniska dla osób bezdomnych. Dzień zlatywał mu na grze w karty z Wieśkiem, odpalaniu jednego papierosa od drugiego, rozwiązywaniu krzyżówek i lekturze kryminałów. I tak, od niego właśnie warto zacząć historię o dostępie do kultury dla osób bezdomnych.

Romantyczna bezdomność

W tej historii nierzadko da się usłyszeć wielkomiejską fantazję o życiu osób na dnie. To często opowieść nie o tym, jak rzeczywiście wygląda życie osób pozostających bez domu, ale o tym, jak chcielibyśmy, żeby wyglądało. W tych wizjach da się m.in. dostrzec romantyzowanie losu wykluczonych, których życie łatwo kojarzy nam się z beztroską czy brakiem zmartwień. Jacek Podsiadło w jednym z felietonów w „Tygodniku Powszechnym” zwierzał się, że „sam bardziej niż domu pragnął bezdomności, zawsze”. „Przez całe życie odnajdywałem się tylko w mieszkaniach, do których pasowało określenie: nory. Bezdomność to różowe okulary wygrane na loterii” – to też jego słowa.

Zresztą, jak zwracają uwagę Esther Duflo i Abhijit Banerjee w „Ekonomii biednych”, „skłonność do sprowadzania obrazu biednych do zestawu klisz jest z nami tak długo, jak długo istnieje bieda: biedni jawią się – zarówno w teorii społecznej, jak i literaturze – na zmianę: jako leniwi i przedsiębiorczy, szlachetni albo złodziejscy, gniewni albo pasywni, bezradni albo samowystarczalni”.

Stawianie zatem pytań o dostęp do kultury dla ubogich, wykluczanych i prześladowanych – podczas gdy na przykład dojechanie do najbliższego szpitala z położonych 30 kilometrów od Sandomierza Jankowic to logistyczne przedsięwzięcie, w które trzeba czasem zaangażować sąsiadów (najpierw jeden z nich dowozi staruszkę do głównej drogi, później następny na przystanek w Opatowie, skąd do Sandomierza jeżdżą dwa busy) – to duża brawura. Stawianie pytań o realizowanie potrzeb ustawionych na samym szczycie piramidy, podczas gdy znajdujemy nadal trudności w realizacji potrzeb podstawowych, będzie niemałą ekwilibrystyką.

Kultura dostępna

Kultura współczesna próbuje być coraz bardziej dostępna. Już dawno nie oznacza to tylko podjazdów dla wózków i napisów w alfabecie Braille’a. Artystki tworzą z myślą o odbiorcach niewidzących czy g/Głuchych, a instytucje kultury dbają o programy dla osób z niepełnosprawnościami, które zresztą same tworzą sztukę, spektakle, muzykę. Coraz lepiej zdajemy sobie też z sprawę z innych rodzajów wykluczeń, tych związanych z ekonomią, wiekiem czy możliwościami dojazdu do większych ośrodków.

Wszystkimi tymi zjawiskami zajmujemy się w „Dwutygodniku” od dawna, ale w nowym numerze tematycznym próbujemy także się zastanowić, jak rosnąca dostępność kultury zmienia ją samą, jej podstawowe założenia i sposoby działania, sprawdzamy też, jakie obszary wykluczeń wymagają interwencji. Obok nowych materiałów przypominamy także opublikowane wcześniej teksty dotyczące kultury dostępnej.

Dziękujemy za konsultacje Miłoszowi Markiewiczowi (Teatr Śląski), Klaudii Mucy (Uniwersytet Jagielloński), Lidii Krawczyk (Dom Kultury „Świt”) oraz Annie Prokopczuk-Kwapniewskiej (Dom Kultury „Świt”).

Ale jednocześnie unikanie pytań o dostęp do kultury – która przecież w swojej istocie ma także „terapeutyczne” zadania – byłoby znów wybiórczym traktowaniem losu osób starszych, chorych albo bezdomnych. Jacek Kuroń w „Wielkim przewartościowaniu”, komentując stosunek do pracy, napisał: „Rozerwaliśmy życie olbrzymiej większości ludzi na czas pracy najemnej – społeczny, i czas wolny – prywatny. Tym samym oddzieliliśmy tworzenie i współpracę od miłości – sprawy publiczne od prywatnych. Wytwarzanie od konsumpcji, a więc i w pewien sposób uczestnictwo w kulturze od jej tworzenia. Oderwaliśmy wykonawstwo od myślenia, a pracę i myślenie od decyzji. Izolowaliśmy sacrum od profanum”.

Od ponad ośmiu lat mieszkam w różnych schroniskach dla osób bezdomnych – otwartych i prowadzonych przez fundację s. Małgorzaty Chmielewskiej. Organizacja założona przez Chmielewską swoje schroniska nazywa domami, a ich podopiecznymi są w większości przypadków osoby terminalne, u schyłku życia, jednocześnie takie, które przez niemal całe życie zmagały się z bezdomnością. To doświadczenie uświadomiło mi, że zaspokajanie wyłącznie podstawowych potrzeb osób wykluczonych jest w gruncie rzeczy traktowaniem ich przedmiotowo i instrumentalnie. O ile zaspokojenie podstawowych potrzeb będzie oddaniem osobom wykluczonym prawa do godności i samostanowienia, o tyle stworzenie dla nich przestrzeni, dzięki której będą mogli korzystać z kultury, spełni warunki integracji z sytą częścią społeczeństwa.

24 karty do gry

Zeszyt z wynikami tysiąca, w którego grał z Wieśkiem, Zdzisław zostawił pod poduszką. W zeszycie z Batmanem na okładce na każdej stronie od góry są dwie kolumny: w jednej „Z”, w drugiej „W”. Niżej ciąg liczb. Nie wiem, który z nich notował. Cyfry są kanciaste. Ostatni ciąg pod „Z” zapisany niebieskim długopisem: 140, 250, 340, 450, 580, 690, 850, 1000.

Pod zeszytem Zdzisław zostawił dwa egzemplarze krzyżówek panoramicznych po 200 w jednej. Krzyżówki są powypełniane. Pojedyncze hasła opuszczone. „Grymaśnik, kapryśnik” – na osiem liter, druga A, czwarta A, szósta S, ósma I. Puste jest też hasło „laik, amator” – na osiem, druga Y, czwarta E, piąta T, szósta A, siódma N.

Na półce zostawił jeszcze książkę. To Camilli Läckberg „Zamieć śnieżna i woń migdałów”, zaznaczona skrawkiem papieru toaletowego na stronach 38–39. Strona 39, drugi akapit: „Sztorm szalał również następnego dnia. Borje i Kerstin odważnie zabrali się do odśnieżania wejścia, ale śnieg padał tak obficie, że sięgał niemal parapetów. Jeszcze jedna doba takich opadów, a zostaną całkiem odcięci od świata”. Zdzisław zostawił też 24 karty do gry, deskę do krojenia, scyzoryk, widelec oraz 7 złotych i 93 grosze.

Pan Zdzisław był uprzywilejowany. Tak jak w każdym środowisku, także wśród bezdomnych są ludzie lepiej i gorzej sytuowani. Trafił do schroniska dla osób bezdomnych, więc jego potrzeby podstawowe – dach nad głową, drobne środki finansowe, pościel i jedzenie – zostały zaopiekowane. Inaczej sprawa ma się z bezdomnymi pozostającymi na ulicach. Ich życie wiąże się z trudnościami, o których nie mamy pojęcia.

Wpisowe

Grzegorz miał nie więcej niż 20 lat, gdy po raz pierwszy trafił do krakowskiego schroniska dla osób bezdomnych. W niewielkim plecaku z logo Światowych Dni Młodzieży miał kilka dokumentów, wypisów ze szpitali, świadectw ukończonych kursów zawodowych, umów itp.

Wśród papierów była też niewielka karteczka. Na górze „Decyzja”, a poniżej czytamy: „Odpowiadając na Pana prośbę, biorąc pod uwagę trudną sytuację materialną, (tu nazwa instytucji, która wydała decyzję) przyznaje Panu pomoc finansową w ramach świadczonej pomocy społecznej o wartości: 5 zł (słownie pięć złotych), na następujący cel: doładowanie do telefonu”. Niżej uzasadnienie: „w związku z koniecznością kontaktu z potencjalnymi pracodawcami”.

Osoby bezdomne to ludzie, których biurokracja zmusza do proszenia. Świetnie uchwyciła to Magdalena Okraska w „Ziemi jałowej”: „Zmęczeni, zdenerwowani, w tanich ciuchach, bez dorównujących naszym kompetencji społecznych i zawodowych, muszą nam wciąż udowadniać, że zasłużyli”. I dalej: „muszą pisać podania o pościel, garnek, bilet miesięczny i śniadanie. O to, co my mamy na co dzień i nad czym nie zastanawiamy się zbyt często, bo przecież zasłużyliśmy – i nikt nas nie będzie pytał, ile piw wypiliśmy w sobotni wieczór, ani rozliczał z kupienia paczki delicji zamiast kostki pożywnego smalcu”.

Nie ma dostępu do kultury bez pieniędzy. Bezdomny, żeby zostać odbiorcą sztuki, najpierw musi zdobyć na to środki. Musi o nie poprosić. Musi, wreszcie, udowodnić, że te pieniądze są mu potrzebne. Musi stanąć w kolejce do instytucji i udowodnić, że obejrzenie „Diuny” albo spektaklu o Urbanie „skutecznie pomoże mu wyjść z bezdomności”.

Podczas gdy syta część społeczeństwa w większości przypadków nie musi skrupulatnie gospodarować budżetem, tak by w miesiącu wystarczyło na dostęp do kultury, to w przypadku osób bezdomnych w ogóle o taki budżet trudno, a gospodarowanie nim przysparza trudności. Wspomniani Duflo i Banerjee piszą: „trudno być zmotywowanym, kiedy wszystko, czego chcesz, wygląda na niemożliwie odległe”.

Nie ma się więc co dziwić, że osoby bezdomne, które ostatecznie nie mają dostępu do instytucji umożliwiających oszczędzenie, ulegają pokusie, by ewentualne pieniądze wydać natychmiast, nagrodzić się, zamiast na przykład zainwestować w kulturę.

Magazyn na resztki

Załóżmy więc już, że bezdomny, jakimś cudem, po pierwsze, zdobył pieniądze na dostęp do kultury, a po drugie, zdecydował się wydać je na przykład na opłatę karty bibliotecznej zamiast na tzw. F16. To trefna wódka pita często przez osoby bezdomne, uznające ten płyn za „paliwo do samolotów” – stąd nazwa. Na jednej z melin w krakowskiej Nowej Hucie „właściciele” przygotowują miksturę z denaturatu, rozpuszczalnika i – najczęściej – wody. Przed covidem F16 kosztowało do 5 złotych za litr. Po inflacji nieco podrożało. Nocna prohibicja w Krakowie – zakaz sprzedaży alkoholu po godzinie 23 – przyczyniła się do zwiększenia stawek oraz wysypu nowych melin, gdzie można się zaopatrzyć. Alkohol ten idzie w nogi. Ale nie tak, że się plączą. Bezdomni masowo pijący F16 rozdrapują pojawiające się po kilku miesiącach picia cuchnące strupy na nogach.

Wyrobienie sobie karty do biblioteki jest proste i kosztuje niewiele. Czy zatem bezdomni masowo wypożyczają książki? Doświadczenie pracy z nimi pokazuje, że nie do końca. Bo o ile karta biblioteczna to nie problem, o tyle codzienne korzystanie z prysznica już tak.

To oczywiście znów problem dużych miast, gdzie większość bezdomnych – powiedzmy: „pozaschroniskowych”, czyli spędzających noce w altankach śmietnikowych, nocnych autobusach, pustostanach – skazana jest na korzystanie z publicznych łaźni. Tych nadal nie ma dość, a żeby z nich skorzystać, należy wcześniej się zapisać – i to najczęściej tylko w wyznaczonych dniach. To nie jest wina organizacji świadczących usługi higieniczne – nieustanna dezynfekcja, wsparcie podczas kąpieli czy regularna wymiana ubrań osób korzystających z łaźni są kosztowne.

Tak, bezdomny śmiało może więc wyrobić sobie kartę biblioteczną, ale żeby z biblioteki skorzystać, musi wykonać szereg czynności, które my – syci, pozostający w domach – traktujemy jako oczywiste.

Jeśli zastanawialiście się czasem, dlaczego osoby bezdomne noszą latem kilka warstw ubrań, to nie dlatego, że jest im zimno, tylko dlatego, że to, co mają na sobie, najczęściej jest ich jedyną własnością. Przyjęcie do schroniska wiąże się najczęściej z pozbyciem się wszystkich tych rzeczy – często z powodu pluskiew, wszy i innych insektów. Tymczasem, żeby stać się odbiorcą sztuki, wypadałoby się nie tylko wykąpać, ale i ubrać.

W książce „Karawany kryzysu” holenderska dziennikarka Lindy Polman, rozprawiając się z przemysłem pomocy humanitarnej, opisuje na przykład, jak ofiary klęsk w rejonach o klimacie tropikalnym otrzymały w prezencie od żarliwych MONGO (organizacji tworzonych przez prywatnych ludzi przekonanych, że lepiej, szybciej i taniej potrafią uporać się z problemami na obszarach dotkniętych kryzysem niż prawdziwi pracownicy organizacji humanitarnych) leki na odmrożenia, a do głodujących Somalijczyków trafiały preparaty przeczyszczające i kuracje odchudzające. Pewnego dnia jakiś entuzjastyczny prywatny ofiarodawca rozrzucał kartony nad obozami w Gomie. Naoczni świadkowie widzieli, że na Hutu posypały się m.in. spleśniały ser i rękawice narciarskie.

Nie lepiej jest w magazynach ubrań przeznaczonych dla osób bezdomnych. Da się tu dogrzebać do dziurawych i niedopranych spodni, w których brakuje suwaka albo guzików; popsutych zabawek albo wyliniałych garsonek. Uczyniliśmy ze schronisk dla bezdomnych magazyny na resztki, w których nikt nie chce już chodzić. Oczywiście, znajdują się tu także chlubne wyjątki, najczęściej rzeczy przekazane przez bliskich osób zmarłych: często starannie poprane i poprasowane, jakby przekazanie tych ubrań było jednym z ostatnich gestów domykających żałobę.

Tymczasem nie da się wyjść z bezdomności tylko dzięki ciepłym butom i czystej pościeli. To zaspokajanie potrzeb znajdujących się na górze piramidy może stać się pierwszym krokiem w zrozumieniu swoich emocji i potrzeb.

Numer o kulturze dostępnej powstał we współpracy z Teatrem Śląskim, organizatorem 7. Międzynarodowego Festiwalu OPEN THE DOOR (1-9 czerwca w Katowicach).
plakat festiwalu OPEN THE DOOR



Numer o kulturze dostępnej przygotowany został w partnerstwie z Narodowym Centrum Kultury, organizatorem projektu Projektowanie Uniwersalne Kultury – Dostępność w Instytucjach Kultury, cyklu Kultura Dostępna w Kinach, instytucji zarządzającej programem dotacyjnym MKiDN Kultura Dostępna oraz wydawcą publikacji poświęconych dostępności kultury: Rocznik Kultury nt. dostępności oraz Rocznik Kultury Polskiej nt. dostępności terytorialnej.

logotyp NCK